Dusza światowa o małym rozumku (o wywiadzie-rzece z Dorotą Masłowską).

duszaswiatowaTrochę się boję, już na samym wstępie. Boję się, bo wiem, że do recenzowania książek mam kwalifikacje porównywalne z tymi, które pani z warzywniaka ma w kwestii oceny najnowszych osiągnięć techniki systemów POS (to kasy fiskalne, jakieś takie bardziej zaawansowane niż liczydła). Po pierwsze — nie przeczytałam w swoim życiu wystarczająco dużo, żeby bez żenady wystosowywać swoje pretensje do kogokolwiek piszącego. Po kolejne — z pozycji osoby piszącej bez większych sukcesów zawsze będę postrzegana jako frustratka, nieprawdaż? Ustalmy więc od razu, że nie będzie to recenzja książki a raczej tekst, w którym dzielę się z Wami tym co pomyślało mi się w związku z książki lekturą.

Przeczytałam właśnie wywiad-rzekę z Dorotą Masłowską ( który nie ujrzałby światła dziennego bez udziału  koleżanki po fachu, Agnieszki Drotkiewicz) i jestem mocno skonsternowana. Z jednej strony — dawno nie zdarzyło mi się przeczytać ponad 200 stron tekstu w ciągu dwóch wieczorów (co świadczy o tym , że lektura była z jakichś powodów satysfakcjonująca), z drugiej — aktywność czytelniczą o takiej intensywności potrafię wytłumaczyć tylko obsesją. Obsesja to nic zdrowego, wiadomo. Obsesję na punkcie postaci Doroty Masłowskiej pielęgnuję od wielu lat, pęcznieje mi ta obsesja z każdą wydawaną przez nią książką, no bo jak to jest, że tylko ja nie dorosłam jeszcze do wypowiadania się swobodnie,  bez strachu o to „co sobie ludzie o mnie pomyślą”? Mam chorobliwą słabość do ludzi wybitnie utalentowanych, Dorota Masłowska jest zdecydowanie na mojej liście słabości.  Od samego początku jej kariery pisarskiej podziwiam niekonwencjonalność i trafność jej spostrzeżeń na tematy wszelkie (no, może z wyjątkiem ostatniej książki, „Kochanie, zabiłam nasze koty”, w której dość naiwne  wierzenia na temat „Ameryki” broniły się głównie dzięki arcyciekawej stylistyce języka), trochę na zasadzie ” że też ja na to nie wpadłam!?”. I tu zaczynają się właśnie kłopoty z „Duszą światową”.

Większość treści przedstawionych w „Duszy..” to prawdy tak powszechnie znane, że rozczarowującym jest już sam fakt, że dziewczyny (Dorota M. i Agnieszka D.) zdecydowały się je opublikować w formie książkowej. Tabloidyzacja kultury, zjawisko hipsterstwa czy redukcji interakcji społecznych do sfery wirtualnej naprawdę nie wymagają już żadnych dodatkowych opracowań, szczególnie tak wtórnych jak te, które znalazły sie na kartach „Duszy światowej”. I nie pomoże tu podpieranie się mnóstwem cytatów i nazwisk „znanych i cenionych”, którymi z takim upodobaniem rzuca pani Drotkiewicz.

Największe osobiste rozczarowanie spotkało mnie przy okazji rozdziałów „Sposób ubierania się” i „Ameryka”. Z pierwszego z nich wyraźnie wynika, że żadna z pań nie interesuje się przesadnie tematem a nadmierną dbałość o strój (nazywaną tu /o losie!/ przeinwestowaniem westymentarnym) utożsamiają z intelektualnym ubóstwem. Pojawia się też jedno ciekawe spostrzeżenie, mówiące o tym, że kobiety ubierają sie tym strojniej im mniej wolności przysługuje im w danym okresie historycznym w ich kręgu kulturowym. O ile przykłady Rosjanek ubranych balowo od rana i intensywnie umalowanych Iranek potrafię jeszcze jakoś przełknąć o tyle postawienie Nowego Jorku w opozycji ( gdzie podobno „połowa ludzi wychodzi na ulicę w piżamie albo podkoszulku i laczkach albo stroju na WF”) sprawia, że zastanawiam się bardzo intensywnie, czy na pewno mówimy o Nowym Jorku w stanie Nowy Jork Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. No, to tyle o modzie.

„Ameryka” w oczach Doroty Masłowskiej z kolei (bo A. Drotkiewicz w sposób oczywisty jedynie o niej gdyba) to miejsce „zbudowane na micie Disneylandu”, w którym każdy ” może stać się każdym” oraz gdzie „ta wolność od przeszłości, to, że przeszłość nie ma tam żadnego znaczenia, jakaś taka lekkość bytu..” fascynuje turystów, będąc jednocześnie odpowiedzialnością (czyli ciężarem, oho!) dla ludności lokalnej. Tak, taki właśnie obraz Ameryki maluje nam nagradzana, niezwykle spostrzegawcza pisarka, która najwyraźniej spędziła większość swojego czasu w Stanach Zjednoczonych oglądając „Amerykę” z okna swojego pokoju hotelowego/taksówki, bądź na przyjęciach organizowanych przez ośrodki polonijne. Zresztą, nawiązań do „Ameryki” jest w książce wiele więcej i wszystkie jak jeden mąż każą mi spuścić w toalecie moje pobożne życzenia, żeby schematyczny, stereotypowy świat przedstawiony w „Kotach” okazał się tylko figurą stylistyczną. Nic z tego.

Są w książce dwa rozdziały, w których ulubiona przeze mnie właściwość pisarstwa Masłowskiej (niekonwencjonalność)  jednak dochodzi do głosu. „Jedzenie z pęknięciem” i „Przygoda socjologiczna” to fragmenty rozmowy, z których dowiadujemy się o dość niezwykłych upodobaniach kulinarnych i przygodowych (z gatunku obozu przetrwania) autorki ogłuszająco wręcz głośnej prozy. Ciekawe jest również nawiązanie do dramatu Czechowa „Mewa”, w którym pojawia się tytułowa dusza światowa, byt, którego warunkiem zaistnienia jest zbicie się jednostkowych dusz ludzkich w jedną, tłumną i duszną. Problem w tym, że dusza światowa według Masłowskiej to stworzenie durnowate, ułomne, pospolite, stąd na samo wyobrażenie siebie jako jej części składowej przechodzą mnie ciarki.  Wyobrażam sobie, że fascynacja duszą światową w takiej właśnie postaci daje Masłowskiej łatwość wchodzenia w światy jej powieści, tak różne przecież od jej własnego świata. Stąd pewnie w jej powieściach znakomita większość postaci to te, z których łatwo sobie zakpić, które są do kpin idealnym wręcz materiałem. Wciąż jednak — absolutnie odmawiam złożenia swojej duszy w ofierze duszy światowej wg. Masłowskiej.

Pozostaje jeszcze pytanie : po co powstała ta książka? Książka, która mogłaby być znacznie bardziej wartościowa gdyby wywiad przeprowadzony został za kilkadziesiąt lat, z osobą dojrzałą i ostatecznie ukształtowaną. Po co 30-latce taki 200 stronicowy pomnik? Czy z potrzeby „wygadania się” po latach unikania środków masowego przekazu? Jeżeli miało być to takzwane „ocieplanie wizerunku”, to, szczerze mówiąc,  wolałam chłód, w którym mogłam stać goła i z rozdziawioną z podziwu buzią. No, chyba, że chodzi o te pieniądze, których pisarka podobno „już nie wstydzi się zarabiać”, wtedy wszystko staje się prostsze do wytłumaczenia. A Wy, macie jakieś inne teorie? Podzielcie się, chętnie zweryfikuję własne i trochę się odsmucę.